Życie i działalność św. Andrzeja
Dnia 16 maja Kościół obchodzi pamiątkę męczeństwa św. Andrzeja Boboli. Martyrologium Rzymskie zamieszcza o nim jedynie lakoniczną notatkę: W Janowie koło Pińska, na Polesiu, św. Andrzeja Boboli, kapłana Towarzystwa Jezusowego. Wycierpiawszy od schizmatyków różne rodzaje tortur zdobył chwalebną palmę męczeństwa (+ 1657). Zwięzły zapis ogranicza się do rejestracji faktu szczególnego uczestnictwa Boboli w tajemnicy Krzyża Chrystusowego. Nic więcej.
Wielkość człowieka pieczętującego własną krwią głoszoną przez siebie prawdę poprzedziło zwyczajne, szare życie, które przypuszczalnie minęłoby niezauważone przez historię, gdyby nie męczeństwo. Andrzej bowiem nie odznaczył się niczym, co ludzie upamiętniają naukowymi monografiami. Nie zasłynął dorobkiem publicystycznym jak współcześni mu jezuici: sinolog - Michał Boym, leksykograf - Grzegorz Knapski, wynalazca w dziedzinie wojskowości - Oswald Krüger, poeta - Maciej Sarbiewski, matematyk - Stanisław Solski, architekt - Bartłomiej Wąsowski i wielu innych. On był tylko szeregowym duszpasterzem.
Uczeń szkoły jezuickiej w Braniewie do Towarzystwa Jezusowego wstąpił 31 lipca 1611, a w jedenaście lat później otrzymał święcenia kapłańskie. Po ukończeniu formacji zakonnej rozpoczął pracę duszpasterską w Nieświeżu, gdzie dzielił czas między zajęcia administracyjne oraz posługę wiernym na ambonie i w konfesjonale. Oprócz zajęć w macierzystym kościele podejmował wyprawy misyjne głosząc słowo Boże w okolicy. Od początku zyskał sławę kaznodziei i dlatego chciano go mieć w stolicy, aby tamtejszej elicie zapewnić dobrego mówcę. Pomimo zabiegów jezuitów warszawskich został skierowany do Wilna i pracował tam w kościele św. Kazimierza. Powierzono mu Sodalicję Mariańską mieszczan, ambonę, konfesjonał, administrację kościoła oraz popularne wykłady z zakresu Pisma Świętego i dogmatyki. Już wtedy okazał zadatki heroizmu. Gdy w czerwcu 1625 r. nawiedziła Wilno epidemia i kto mógł ratował się ucieczką z miasta, on z kilku innymi, nie zważając na niebezpieczeństwo zarażenia się, pośpieszył do posługi chorym. Następstwem samarytańskiej pomocy była wtedy śmierć sześciu jezuitów. Zebrano jednak niemały plon duchowy: wysłuchano 8000 spowiedzi, a przykładem bohaterskiego poświęcenia nawrócono 26 innowierców.
2 czerwca 1630 złożył Andrzej Bobola uroczystą profesję zakonną. Po niej odczuł na sobie jedną z cech jezuickiego charyzmatu: przenoszenie z miejsca na miejsce. Najpierw został posłany do Bobrujska, niewielkiego miasteczka zabudowanego drewnianymi domkami, zamieszkanego przede wszystkim przez prawosławnych. Nikły odsetek katolików rozproszonych w innowierczej społeczności pozbawiony był całkowicie opieki duszpasterskiej. Ignorancji religijnej towarzyszył zanik życia sakramentalnego oraz obniżenie poziomu moralności. W 1630 r. jezuici założyli tutaj placówkę. Spędził na niej trzy lata. Dzieło, którego dokonał w Bobrujsku, ocenił sprawiedliwie prowincjał Mikołaj Łęczycki w sprawozdaniu do Rzymu. Podkreślił poza tym u Boboli zdrowy rozsądek, dobre wykształcenie, łatwość obcowania z ludźmi oraz wywieranie dodatniego wpływu na otoczenie.
Z Bobrujska przeniesiono Andrzeja do Płocka, stamtąd do Warszawy, następnie znowu do Płocka, później kolejno do Łomży, Wilna, Pińska, trzeci raz do Wilna i wreszcie w 1652 r. - powtórnie do Pińska. W ostatnim okresie życia Andrzej Bobola pracował przede wszystkim jako misjonarz na Polesiu. Zadanie, jakie postawili mu przełożeni, nie było łatwe. Żyjący w nadzwyczaj prymitywnych warunkach lud nie zawsze potrafił odróżnić przyjaciela od wroga i prawdę od fałszu, łatwo było nim manipulować, nawet pchać do zbrodni. Mieszkający w nędznych, najczęściej kurnych chatach - pod jednym dachem z żywym inwentarzem - wieśniacy, dla których każdy kaprys przyrody oznaczał głód, nastawiali ucha na ponętne szepty ludzi kierujących się wyłącznie własną ambicją, gotowych zdobyć złudny cel kosztem mas.
Do tego splotu niesprzyjających warunków kulturalnych, gospodarczo-społecznych i cywilizacyjnych, jak brak dróg, a przede wszystkim trudny dostęp do ludzi żyjących wśród grząskich bagien, dołączyła się jeszcze sytuacja polityczna Polesia żyjącego w ciągłym zagrożeniu ze strony kozactwa spiskującego z Moskwą. Opinia współczesnych o tych wojownikach nie była pochlebna. Zygmunt III Waza nazwał ich szumowinami ludzkimi zebranymi z łotrów rozmaitych narodowości. Kierowali się oni swoistą dialektyką i mieli własne normy moralne. Osławiony Bohdan Chmielnicki - stojąc w 1649 r. przed komisarzami królewskimi oświadczył: Nie kazałem niewinnych zabijać, ale którzy do nas przystać nie chce, albo na wiarę naszą się ochrzcić. Brak uległości wobec przemocy klasyfikował jako winę.
Mimo wspomnianych trudności mieli jezuici na tamtych terenach znaczne sukcesy duszpasterskie. Do największych osiągnięć Boboli należało przyjęcie na łono Kościoła katolickiego wiosek: Bałandycze i Udrożyn. Owocność pracy ewangelizacyjnej drażniła ludzi wrogo nastawionych do religii katolickiej oraz do kojarzonej z katolicyzmem polskości. Z braku argumentów rozumowych sięgali po argument siły. Andrzej Bobola stał się kolejną ofiarą szatańskiej apologii światopoglądu rysującego się u samych fundamentów.
Misja dana apostołom w dniu Wniebowstąpienia: Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, zobowiązuje wszystkich kapłanów do głoszenia słowa Boże do wszędzie, gdzie ludzie chcą ich słuchać. Nie ograniczają się do własnych placówek duszpasterskich, lecz wędrują w poszukiwaniu zagubionych umysłów aby wskazywać im drogę do prawdy. Stąd wycieczki misyjne Andrzeja Boboli i innych księży. W czasie jednej z takich wypraw, w środę 16 maja 1657, ojciec Andrzej dowiedział się o grożącym mu niebezpieczeństwie. Usiłował umknąć przed czyhającymi na jego życie. Wsiadł na pożyczony wóz i wraz z powożącym Janem Domanowskim jechał, co koń wyskoczy, chcąc znaleźć jakieś bezpieczne miejsce. Kozacy na swych koniach byli jednak szybsi. Dopadli uciekających w pobliżu folwarku Predyła, w którym uprzedzono ich o niebezpieczeństwie. Domanowskiemu udało się umknąć do lasu, dzięki czemu zachowało się dla historii świadectwo o okolicznościach schwytania Boboli.
Znienawidzonego Lacha obnażono najpierw i skatowano nahajkami, a potem dostał jeszcze kilka kułaków tak silnych, że posypały się zęby. Po tej uwerturze skrępowano mu ręce powrozem i przywiązano do pary koni, które popędzono w kierunku Janowa. W czasie czterokilometrowego biegu pomiędzy końmi dostał jeszcze mnóstwo razów batogami, cięcie szablą w lewe ramię oraz kilka ukłuć lancą, po której pozostały głębokie rany. W Janowie zbiegł się tłum ciekawych niecodziennego widowiska. Aby uchronić się od nadmiaru świadków wprowadzono Andrzeja do szopy służącej za rzeźnię. Z gałązek dębowych upleciono wieniec i wciśnięto mu na głowę, następnie rzucono na stół i ogniem przypalano ciało, wbijano drzazgi za paznokcie, zdzierano skórę z rąk, piersi, palców i głowy, odcięto palec wskazujący od lewej dłoni i końce dwóch innych palców, wydłubano prawe oko, świeże rany posypano plewami, odcięto nos i wargi, wyrwano język, wreszcie za nogi powieszono u powały. Po dwóch godzinach żywego jeszcze zdjęto ze sznura. Dwukrotne cięcie szablą w szyje zakończyło męczarnię Boboli.
Ciało ks. Andrzeja stało się przedmiotem kultu religijnego. Okoliczna ludność tłumnie przychodziła pod okienko krypty kościoła jezuitów w Pińsku, gdzie został pochowany, aby oddać hołd męczennikowi. Do trumny zamordowanego kapłana garnęli się nie tylko katolicy. Po rozbiorach przychodzili również prawosławni widząc w nim orędownika u Boga. Sponiewierany naród szukał wsparcia, Ludzie, którzy w latach apostołowania Boboli spluwali z pogardą na widok łacińskiego księdza, teraz instynktownie garnęli się do jego grobu. W obawie przed sprofanowaniem zwłok, w styczniu 1808 r. Przewieziono je do Połocka, gdzie wydawały się bardziej bezpieczne pod opieką jezuitów działających tam jeszcze pomimo kasaty zakonu.
Sława kapłana, który podejmując walkę o uświadomienie człowiekowi jego godności wkalkulował w to własne męczeństwo, sięgała daleko poza granice ojczystego kraju. Znamienne jest, że pierwsze biografie Boboli zostały wydrukowane nie w którejś z oficyn krajowych, ale poza Polską: jedna we Wiedniu, druga w Würzburgu (1725 r.).
Mimo rozwijającego się kultu wyniesienie na ołtarze szło opornie. Zabiegi polskich biskupów oraz starania jezuitów sprawiły jedynie, że Benedykt XIV, 9 lutego 1755, wpisał Bobolę na listę męczenników za wiarę.
W 1764 r., na sejmie konwokacyjnym w Warszawie, sprawa wypłynęła na nowo. W konstytucjach, które zaprzysiągł Stanisław August Poniatowski w dniu swojej koronacji, zamieszczono również takie zobowiązanie: Starać się będziemy wnieść instancję do Stolicy Apostolskiej o beatyfikację Andrzeja Boboli SJ. Nastąpiły jednak rozbiory Polski i beatyfikacja stanęła w martwym punkcie. Opatrzność odłożyła tę chwilę na czas bardziej stosowny, gdy zniewolonemu i poddanemu silnej rusyfikacji narodowi, a szczególnie prześladowanym unitom podlaskim, potrzebny był wzór mocarza ducha, który nie uląkł się przemocy. Mimo iż rząd carski robił wszystko, aby przeszkodzić sprawie, Pius IX ogłosił Andrzeja Bobolę błogosławionym. Nastąpiło to w październiku 1853 r. Uroczystość urządzono z wielką okazałością. Wnętrze bazyliki św. Piotra wybito czerwonym adamaszkiem i oświetlono mnóstwem świateł. W miejscu, gdzie według zwyczaju umieszczano herb papieski oraz herb panującego w państwie, z którego pochodził błogosławiony, polecił Ojciec św. powiesić dwa herby papieskie, aby zaznaczyć, że zniewolonemu narodowi on chce zastąpić króla. W brewe beatyfikacyjnym napisał: Pragnąc, aby w tak ciężkich czasach i wobec wielkiej liczby nieprzyjacół wierni Chrystusa otrzymali nowy wzór, który wzmógłby ich odwagę w walce, pozwalamy sługę bożego Andrzeja Bobolę, kapłana profesa Towarzystwa Jezusowego, który za wiarę katolicką i dusz zbawienie poniósł męczeństwo, nazywać odtąd mianem błogosławionego.
Na swój sposób uczcił tę uroczystość rozgniewany car Mikołaj I. Swojego posła, Apolinarego Butieniewa, za to, że nie przeszkodził beatyfikacji, odwołał z Rzymu i ukarał niełaską, a poza tym nakazał rozstrzelać sześciu Polaków wcielonych do armii rosyjskiej, ponieważ po odczytaniu im manifestu wzywającego wojsko do obrony prawosławai oświadczyli, że za obcą sobie religię walczyć nie mogą. Mimo rozmaitych represji szerzył się jednak kult bł. Andrzeja Boboli również w imperium rosyjskim, a w 1908 r. udało się nawet w Petersburgu wydrukować życiorys Boboli napisany przez ks. Jana Urbana SJ.
Po odzyskaniu niepodległości episkopat polski rozpoczął staranie o kanonizację Andrzeja Boboli. Zabiegi zostały uwieńczone pomyślnym skutkiem w uroczystość Zmartwychwstania 1938 r.
Barwne są dzieje wędrówki relikwii Andrzeja. Odbyły one długą podróż po świecie, zanim wróciły do ojczyzny.
Po kasacie zakonu opiekę nad ciałem Męczennika przejęli księża uniccy. Relikwie Świętego otoczono wielką czcią. Nadszedł jednak drugi rozbiór Polski i Pińsk znalazł się na obszarze imperium rosyjskiego. Pojezuicka świątynia przeszła w ręce schizmatyckich bazylianów. Nowi gospodarze uszanowali ciało i pozostawili je na miejscu, tymbardziej, że do trumny garnęła się także ludność prawosławna. Nie podobało się to miejscowemu archimandrycie. Gdy zachowani na Białorusi jezuici dowiedzieli się o zamiarze zakopania relikwii w ziemi, wszczęli starania u Aleksandra I o wydanie ciała. Car okazał się łaskawy i w styczniu 1808 r., mimo ciężkiej zimy i wielkich śnieżyc, powieziono relikwie do Połocka, gdzie złożono je w przygotowanej w tym celi krypcie.
W czasach sowieckich kilkakrotne próby zbeszczeszczenia relikwii zostały udaremnione zdecydowaną postawą społeczeństwa. Dopiero 23 czerwca 1922 kościół otoczyło wojsko. Zjawili się wysłańcy Kremla. Po otwarciu trumny ciało obnażono i rzucono nim o posadzkę. Ku osłupieniu obecnych, zwłoki nie rozsypały się. Spisano protokół o uch stanie, stwierdzając, że trup zawdzięcza swoje dobre zachowanie właściwością ziemi, w której się znajdował. 20 lipca zabrano ciało do Moskwy, umieszczając je w gmachu Higienicznej Wystawy Ludowego Komisariatu Zdrowia.
Gdy ZSRR dotknęła klęska głodowa, w 1922 r. ginącemu narodowi z wydajną pomocą pośpieszył Pius XI. Rząd Radziecki zgodził się wówczas na wydanie relikwii Papieżowi pod warunkiem, że ciało nie zostanie powiezione przez Polskę. Uzgodniono trasę przez Odessę i Konstantynopol. W Rzymie złożono trumnę w bazylice św. Piotra. Po kanonizacji w 1938 r. przewieziono je przez Jugosławię, Węgry i Jugosławię do Polski. W tryumfalnej oprawie pojechały przez Czechowice, Oświęcim, Kraków, Katowice, Poznań i Łódź do Warszawy. Do września 1939 r. spoczywały w kaplicy Jezuitów przy Rakowieckiej 61. W ostatnich dniach przed kapitulacją przewieziono do kościoła NMP Łaskawej. W czasie Powstania Warszawskiego, gdy płonęła już ulica Świętojańska, relikwie przeniesiono do kościoła św. Jacka. Po zakończeniu wojny powróciły na Rakowiecką.
Gdy po kanonizacji wieziono je do Warszawy, obecny na trasie tłum manifestował swój hołd człowiekowi, który stał się chlubą narodu i aż do krwi przelania głosił zaczerpniętą z Ewangelii prawdę, że każda osoba jest dzieckiem Bożym i dlatego ma niezbywalne prawo do wynikającego stąd szacunku oraz wolności.
W chwilach doświadczeń narodowych potrzebne jest ludziom duchowe wsparcie. Ostoją dla cierpiących bywają ci, którzy sami wiele wycierpieli. Trumna ze zwłokami Boboli w Warszawie spełniała moralną misję we wrześniu 1939 r., podczas okupacji, a zwłaszcza w dniach powstania, kiedy krzepiła ludzi wgniatanych w ziemię w sposób niesłychanie brutalny, zwłaszcza na Starym Mieście najbardziej nękanym przez wroga.
źródło: www.jezuici.pl